[quote=Tomash]Zrobiłeś projekt, wziąłeś za to kasę i jeszcze chcesz potem firmę, która Ci za wykonanie zapłaciła, postraszyć (zmuszać do wyłączności) bo nie dołączyła do umowy jednego zdania?
Dzięki za ostrzeżenie. Nie chciałbym z Tobą pracować. Zgubiłeś subtelną różnicę pomiędzy “być w zgodzie z prawem” a “być w porządku”.[/quote]
Dobra, dobra, bez przesady. Rozumiem, że w “domyślnym” przypadku, jak wszyscy są zadowoleni, to takie podejście ma sens. Ale umów nie spisuje się dla domyślnych przypadków, tylko dla przypadków trudnych. I wtedy nikt mnie nie przekona, że “być w porządku” to nie znaczy to samo co “być w zgodzie z prawem”. Znam co najmniej kilka przypadków, w których klient zachowywał się totalnie niepoważnie. W szczególności - nie zapłacił całej (albo nawet części) kwoty zapisanej w umowie. Jeśli np. w takiej sytuacji przekazał kod komuś “do wykończenia”, to byłoby to niezgodne z prawem i brak odpowiedniego zapisu w umowie, byłby podstawą do wniesienia sprawy do sądu.
Poza tym ogólnie prawo to nie jest “to co się komuś wydaje”, tylko to co jest spisane w ustawach i umowach, nawet jeśli nie ma to często wiele wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Jeśli ktoś podpisze niekorzystną umowę, to jego problem.
A to, że “domyślne” rozumienie prawa często jest czyimś widzimisię, pokazuje np. proceder Google Books. Google łamie prawo jak nic. Gadanie, że to jest dozwolony użytek (kiedy w każdej książce jest dokładnie napisane, że jej kopiowanie, reprodukowanie, etc. wymaga zgody autora/wydawnictwa), to są po prostu brednie. I chociaż początkowo wydawcy szli w kierunku ugody, to teraz (na szczęście), w wielu krajach takie ugody nie są zawierane i Google musi wycofywać zeskanowane książki.
EDIT
No i jeszcze jedna kwestia pozostaje tutaj do rozstrzygnięcia w “domyślnym rozumieniu prawa”. Gdyby ten problem był taki oczywisty, to dlaczego np. MS nie pozwala modyfikować mi kodu ich programów? Przecież im zapłaciłem. Niegrzeczni chłopcy (i dziewczynki), chcą mieć wyłączność. Chyba się mamie poskarżę.
A tak poważniej - prawo autorskie jest niezmiernie istotne w ostatnich latach. Lekceważenie jego zawiłości może nie wyjść nikomu na zdrowie. Wyobraźmy sobie jeszcze taką sytuację - sprzedaję produkt firmie A. Potem (z nielicznymi modyfikacjami) sprzedaję ten sam produkt firmie B i firma B zaczyna mieć z jego tytuły większe przychody niż firma A (zakładam, że działają w tej samej branży). Kogo do sądu będzie chciała oddać firma A? Oczywiście autora i jeśli w umowie będzie odpowiedni zapis, nie pozwalający na udostępnienie kodu podmiotom trzecim, to będzie miała rację. Ale tylko w tym wypadku.
Inny scenariusz - oddaję kod aplikacji firmie A. Powiedzmy, że jest to sterownik windy. Firma A wprowadza modyfikacje do kodu, które powodują, że windy zaczynają spadać i giną ludzie. Wychodzi na jaw, że wina leży w kodzie sterownika. Jeśli w umowie nie będzie odpowiednich klauzul (np. zabraniających modyfikację kodu), to autor może być pociągnięty do odpowiedzialności.
To, że nie są to jakieś fanaberie niech uświadomi nam np. fakt pociągnięcia do odpowiedzialności projektanta hali, która zawaliła się w Katowicach. Jeśli przez błąd w programie dojdzie “tylko” do znacznej utraty danych, to oczywiście nie będzie takiego dramatu, ale mimo wszystko straty mogą być bardzo duże.
Reasumując - wszystkie te zapisy np. w licencjach otwartych, mówiące, że autor nie bierze odpowiedzialności, itp. to nie są jakieś rzeczy wyssane z palca, ale zapisy powstałe głównie dlatego, że w USA świadomość funkcjonowania prawa jest na znacznie wyższym poziomie. A to, że w Polsce jest z tym na bakier pokazuje ostatnia sprawa z Kolporterem i licencją GPL.